piątek, 28 grudnia 2012

Boze Narodzenie w Irlandii




Swieta, swiate i po swietach...
 Czasami tesknie za swiateczna atomsfera jaka pamietam z dziecinstwa.Teraz pracuje na przyszle wspomniena wlasnych dzieci. W moim rodzinnym domu 24 byla wieczerza wigilijna , na niej 12+- potraw, prezenty pod choinka, ktore otwieralo sie tuz po wieczerzy a o polnocy pasterka, ktora przesypialam w kosciele, widocznie chory anielskie dzialaly jak kolysanka:). Kolejne dni, to rodzinne odwiedzanie sie na wzajem. Z przygotowan do swiat pamietam zapach fornitu do czyszczenia mebli polaczony z zapachem pomaranczy, ktore w tamtych czasach mozna bylo kupic jedynie w okolicy swiat. Pamietam jeszcze poranne roraty na ktore chodzilam z lampionem robionym przez mojego ojca. Skrzypiacy snieg pod butami, ciemnosc w okolo i tylko ten zapalony lampion....niestet ta wizja jest mocno naciagana, bo mieszkalam w centrum miasta zatem wszystko bylo oswietlone latarniami ulicznymi, ale ze to moje wspomnienia, to moge pamietac calkowicie tak jak mi sie podoba:) No i oczywiscie choinka ubierana tuz  przed wigilia. To tyle z mojej pamieci, a jak jest w Irlandii?
   Tutaj swieta maja rowniez bardzo religijny a zarazem rodzinny wymiar. Juz w koncowce listopada zaczynaja sie wielkie przygotowania. Obejmuja one wysylanie badz rozdawanie kartek swiatecznych, zdobienie witryn sklepowych, dzieci odliczaja dni za pomoca kalendarza adwentowego, ludzie zaczynaja przyozdabiac swoje domostwa girlandami, swiecami, galazkami, nad drzwiami wieszaja jemiole. Tuz przed swietami przygotowuje sie ciasta, pudingi, piecze sie mieso, ale nie ma dan zwiazanych tylko z tym swietem. Na miescie mozna spotkac ludzi spiewajacych pastoralki i zbierajacych rozne datki na cele dobroczynne. Nie ma tutaj wieczerzy wigilijnej takiej jak w tradycji polskiej. Po zapadnieciu zmorku zapala sie w oknie swiece wigilijna a zapala ja najmlodszy w domu. Swieca ta ma wskazywac droge swietej rodzinie i gasi sie ja dopiero przed pierwsza msza. Dla tych, ktorzy w minionym roku umarli zapala sie specjalne swiece. Drzwi w swieta pozostawia sie otwarte dla niespodziewanych gosci  a przy stole zostawia sie dodatkowe nakrycie( i znow cos nas laczy), oraz miske z woda, ktora ma poblogoslawic podrozny, sluzy ona potem do leczenia. Tak jak i u nas wigilia jest dniem postnym. W tym dniu odwiedza sie groby zmarlych i zostawia na nich galazki wiecznie zielonych roslin. Dzieciom przypomina sie, ze na kazdej galazce ostrokrzewu siedzi aniolek a modliwtwy w tym dniu zostaja wysluchane. Jesli ktos umrze 24 grudnia, to idzie prosto do nieba.
   W Boze Narodzenie wszyscy udaja sie do kosciola. Nie odwiedza sie w tym dniu znajomych. Czas ten jest przeznaczony tylko dla rodziny. Uroczysty posilek zaczyna sie po poludniu. Przed obiadem wypija sie trzy lyki slonej wody a po posilku caly dom zbiera sie do wspolnego koledowania. 
W Irlandii tez chodza kolednicy. W wielu miastach odbywaja sie mecze hurlingu - narodowy sport Irlandczykow, ktore rozpoczynaja sie przed kosciolem. 
http://ptaki.info/strzyzyk
   Drugi dzien swiat jest "dniem polowania na strzyzyki"   , bo to wlasnie ten maly ptaszek zdradzil kryjowke swietego Stefana ( w Polsce Szczepana), ktory zostal pojmany i stracony. Dzieci w tym dniu szukaja gniazd ptasich, a potem z nimi chodza po domach i zbieraja pieniadze. Zgodnie z tradycja musza je wydac w tym dniu. Drugiego dnia swiat obdarowuje sie wszystkich tych z ktorych uslug sie korzysta. A wszystko cichnie w dniu Trzech Kroli.

No tak, swieta, swieta i po swietach...na ile to bylo Boze Narodzenie a ile tylko tradycja........hmmmm

poniedziałek, 24 grudnia 2012



Z okazji zblizajacych sie swiat Bozego Narodzenia
zycze:
Celebracji kazdej chwili
Wielu glebokich i radosnych przezyc
Wewnetrznego spokoju
I tej radosci co ze srodka plynie
Zwolnienia tempa
Duzego dystansu do siebie i swiata
Chwil w rodzinnym gronie
Przyjaciol w poblizu
Marzen, ktore sie spelniaja
I nadziei ....






sobota, 15 grudnia 2012

Ja piernicze te pierniczki

   

   Sa ludzie, ktorzy uwielbiaja piec ciasta, dla ktorych to hobby, pasja, oni uwielbiaja pieczenie a tydzien bez domowego ciasta, to tydzien dla nich stracony. Niestety ja do takich nie naleze. Pieczenie dla mnie to wyzwanie, przygoda z wielka niewiadoma, czasem nawet kara. Naleze do tej grupy osob, dla ktorych przepis jest tylko wskazowka, ktorzy najzwyczajniej w swiecie nie potrafia sie trzymac tego co napisane. Zawsze jest "PI razy drzwi" a co za tym idzie nigdy nie wiadomo jaki bedzie efekt koncowy. I tak jak przy innych przepisach nie jest to jakos problemem, tak przy pieczeniu ciasta potrafi i to dosyc znaczacym..... hmmmm zakalec, to tez ciasto tylko inaczej:)
I tym razem tradycji stala sie zadosc. Pierniczki mi urosly  i przerosly moje oczekiwania a co za tym idzie stracily ksztalt. Choinka gesta pogubia sie w tej gestwinie. O jedzeniu pierniczkow teraz nie ma mowy....no, tak mi sie wydawalo, ale to, ze mozna na nich zeby polamac nie przeszkodzilo mojej rodzince je palanszowac Wazne, ze slodkie. Udalo mi sie troszke zachomikowac i schowalam w puszce, az do czasu, kiedy beda mieciutkie jak obiecywal przepis, badz do momentu, kiedy nie uslysze "masz cos slodkiego?"
Tak, pieczenie ciast, ciasteczek a nawet prostych pierniczkow nie nalezy do kanonu moich umiejetnosci.
Wylalam wszystkie swoje zale  kolezance, bo sama nie wiedzialam co tym razem schrzanilam. Wedlug mnie bylo wszystko jak w przepisie i tylko one nieprzepisowo urosly. Na co uslyszalam, ze pewnie uzylam irlandzkiej maki, ktora jest z proszkiem do pieczenia. Bingo!!! I tak poznalam przyczyne mojej kleski, ale nie przyszlo mi do glowy, ze oni tak sobie ulatwiaja zycie i sypia proszek do pieczenia wprost do maki. Ale ja czytam sklady tego co kupuje, czytam ile jest masla w masle, skad sa jablka i co wcisneli do puszki z pomidorami, a tym razem nie przeczytalam ile jest maki w mace. Co wiecej zawsze kupowalam czerwone opakowanie maki, bo bylo napisane, ze jest do wszystkiego a ten jeden raz kupilam niebieska, bo byla do pieczenia.
Stalo sie, na wiecej nie mam juz sily i checi.
Na szczescie mam krotka pamiec.
Za jakis czas znow pelna wiary w swoje umiejetnosci siegne po jakis przepis, by upewnic sie, ze...... jednak nic sie nie zmienilo:)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

"Tydzien dzieci mial siedmioro...."

     


   Wlasciwie nie wiem, czy powinno sie pisac o tym co bylo, bo przeciez bylo minelo nie ma co wracac, ale zeszly tydzien byl  dlugi i intensywny. Poniedzialek - angielski, glowa paruje z wysilku. Sroda- urodziny kolezanki Poli, litwinki, czyli dla mnie kolejne zmagania jezykowe. Pola byla jedyna Polka, ale mama Gaile prosila dzieci, by mowily do siebie po angielsku. Moje dziecko bawilo sie wysmienicie. Dzien pozniej spotkanie w szkole. Trudno to nazwac zebraniem, bo to jeden na jeden, nie ma tutaj zebran calej klasy. Takie spotkanie z wychowawca i nauczycielem dodatkowych zajec jest tylko raz w roku i tym razem na spotkanie z pania od dodatkowego angielskiego poszlam sama, bez tlumacza. W koncu kto jak kto, ale ona jest przyzwyczajona do pracy z obcokrajowcami. Mowila wolno i wyraznie a do tego jeszcze pokazywala, zatem mozna powiedziec, ze spotkanie zaliczylam na plus. Wieczorem za to Mikolaj, tego nie musze komentowac:). W czwartek mialysmy tez umowione badanie sluchu, ktore trzeba bylo odwolac, bo Pola znowu zasmarkana. To juz byloby trzecie, dwa razy nie zaliczyla wlasnie (mam taka nadzieje) z powodu kataru. W piatek moj komputer odmowil posluszenstwa, tzn monitor a nie komputer. Zakup nowego monitora do laptopa nijak sie nie kalkulowal i trzeba bylo kupic caly laptop.....niestety ten nie posiada polskich znakow. Do tego przez caly tydzien moj maz wracal do domu po godznie 20 po to tylko, zeby w piatek wrocic o 11 i stracic wiekszosc nadgodzin. Nadgodziny licza sie po 39 godzinach a co zatem idzie mozna sie zajechac przez 4 dni z nadzieja na wieksza wyplate po to tylko by rozczarowac sie na koniec tygodnia. Bywa tez tak, ze tych 39 godzin sie nie wyrabia i wtedy jest placone tylko za tyle ile sie zrobilo. To sie nazywa praca po irlandzku.
Juz za dwa tygodnie swieta, to juz trzecie w Irlandii.


piątek, 7 grudnia 2012

Kindle Touch 3g

http://www.amazon.com
   

  No i się Mikołaj postarał. Ba nawet wyprzedził sam siebie, bo od kilku dni cieszę się moim maleńkim Kindle. Właśnie ten czytnik sobie wymarzyłam na prezent. Jako mol książkowy z ograniczona możliwością dostępu do książek czułam się jak na głodzie, bądź tez odwyku od nałogu a przecież nie każdy nałóg trzeba leczyć. W każdym bądź razie odkąd ktoś mi napisała, że czytnik, to całkiem coś innego niż komputer i  jakiekolwiek inne urządzenie umożliwiające czytanie, zachorowałam na swój własny "muszę mieć". A skoro muszę to i mam:) I jak tu nie wierzyć w Mikołaja???
To niesamowite, ze takie małe urządzonko mieści w sobie aż tyle. Do tego oczy się nie meczą, bo ekran jest nie podświetlany, czyta się jak gazetę. Pomimo, ze menu jest po angielsku, jest ono tak proste, ze nawet mi udało się je ogarnąć. Łatwy dostęp do własnych skarbów, możliwość zakreślania co ciekawszych fragmentów, zakładki i wszystkie książki pod ręką, do tego wygoda przy czytaniu nie za may nie za duzy, leciutki, zgrabniutki. Tak wiem, z klasyczną książka nie ma co go porównywać, brakuje jednak dotyku i zapachu papieru a nawet tego, ze każda książka wizualnie jest inna. Właściwie, to jedyne wady, ale to moja subiektywna ocena, bo jestem mocno zauroczona tym cudaczkiem. Książką nie jest, ale sprawdza się jako substytut.
Jest dostęp do internetu, można coś przeczytać, kupić książkę, ale filmiku już nie oglądniesz...........i całe szczęście. Tak jak mój syn szybko zaciekawił się nowym gadżetem, tak szybciutko mi go oddał:). Kindle jest tylko mój i nie muszę się z nikim nim dzielić. Ot taki kobiecy egoizm:)
A i nie czytam już przy jedzeniu z obawy o wyświetlacz.
Dziękuję Ci Mikołaju :)

czwartek, 22 listopada 2012

List do Św. Mikołaja

Drogi Panie Mikołaju,
właściwie, to nie wiem, czy powinnam tak przez "Pan", bo tu gdzie teraz mieszkam nikt tej formy nie używa. I po co podkreślać, że jesteś taki "drogi", każdy rodzic, to wie. 
Zatem:
Kochany Mikołaju,
ja wiem, że może nie byłam grzeczną dziewczynką, ale przecież to jeszcze nie znaczy, że byłam niegrzeczna. W każdym bądź razie nie obiecuję poprawy, nie wypada mi Ciebie okłamywać. Jeśli jednak w tym roku nie przyniesiesz mi tej konkretnej rzeczy o którą Cie proszę (TY już dobrze wiesz, co to ma być), to będę bardzo, ale to bardzo rozczarowana a wiadomo, że nie ma nic gorszego niż rozczarowana kobieta. I wcale nie musi być to 6 grudnia. Grudzień jest długi i ma wiele pięknych dni a tu i tak, po za moimi rodakami, w tym dniu nikt na Ciebie nie czeka. Tutaj prawie każdy ma kominek a co za tym idzie i komin, czyli jest przez co te prezenty wrzucać. Wprawdzie ja tego drugiego nie posiadam, bo mój kominek jest elektryczny (kto w ogóle wymyślił takie dziwadełko?), ale chyba to nie problem, w końcu lata praktyki na coś się przydadzą. A i nie licz na śnieg w Irlandii, bo go tu nie uświadczysz. 
Jeszcze raz przypominam, że dziewczynki, które czekają na prezent i go nie dostają robią się wkurzone....oj mocno wkurzone (wcale Ci nie grożę, choć może to tak wyglądać)

Pozdrawiam bardzo serdecznie, wierzę i czekam.






środa, 21 listopada 2012

Monster High

Venus McFlytrap i Rochelle Goyle

czyli, czym się bawią teraz dziewczynki...
  
   Już nie lalki bobasy, ani długonogie Barbie, nawet miśki poszły w odstawkę, gdy pojawiły się Monster High. 
Lalki, które powinny być:
straszne......ale nie są, 
brzydkie.....ale nie są, 
złe..............jak wyżej.
Wielkością przypominają Barbie i również, tak jak one, mają nogi aż do samej ziemi, najczęściej długie włosy , za duże głowy, mały biust, wystające brzuszki i nienaturalny kolor skóry. Każda ma swoje imię, moc i upodobania. I tak jak Barbie nie zyskała sympatii mojej córci tak Monster High stała się zabawką nr 1. Jako, że te lalki inspirowane są filmami grozy, to i imiona mają nieprzeciętne: Frankie Stein, Drakulaura, Cleo de Nile, Holt Hyde ale i Jackson Jekyll. Nie trudno się domyślić czyimi córkami są owe panny. 
Co jest takiego w tej lalce, że robi furorę na świecie i w moim domu? 
Nie wiem, może dobra reklama, może łatwiej jest pokochać zabawkę, gdy najpierw oglądnie się o niej bajkę, a może pokoleniu Monster High znudziła się już doskonała, słodka Barbie i nie ma ono też instynktu macierzyńskiego do bobasów. 
I pomyśleć, ze kiedyś Barbie budziła kontrowersje, bo za ładna, za idealna, za chuda, zbyt kobieca....ciekawe, co powiedzą przeciwnicy lalek potworów.
 Aż strach się bać:), bo wyobraźnia ludzka jest nieograniczona.
"Mamo ja chcę kolekcję" mówi dziecko, które do tej pory nic nie zbierało, zresztą chyba po mamusi, bo ja nigdy nie miałam pędu do gromadzenia przedmiotów a wręcz przeciwnie rozdawałam, by zrobić miejsce na nową zachciankę. Zobaczymy jak długo ta miłość mojego dziecka potrwa, jak na razie Mikołaj dostał list a w nim.......
Dwie, to dopiero para, ale trzy, to już będzie kolekcja:)

niedziela, 11 listopada 2012

11 listopada

   Dziś jest moje ulubione Święto. Dlaczego akurat Święto Niepodległości? A chyba tak z sentymentu do minionych czasów, ale nie sięgajmy aż do1918 a jedynie do czasów, gdy pracowałam, gdy co roku organizowałam właśnie obchody tego święta w placówce. Pamiętam apele z moich dziecięcych lat szkolnych, niekoniecznie obchodów tego Święta, ale tak ogólnie klimatyczną nudę jaką z sobą niosły. Zatem, gdy na mnie spadło organizowanie 11 Listopada, to bardzo się starałam, by za każdym razem było to coś innego. Pole do popisu większe niż Święta Bożego Narodzenia. Wychodziły nam mini spektakle, koncerty, happeningi. I tak mi to zostało, że jak urodziła się Pola i z jakiś tam przyczyn sobie płakała, to ja śpiewałam jej "wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani....." zamiast popularnych kołysanek.
   A dziś uczciliśmy to Święto polskim obiadkiem....hmmmm polskie, to były tylko ziemniaczki i to nie takie z polskiego sklepu, ale z Polski przyjechały. Mniam, pyszne, takie żółciutkie no i po potarciu jednego o drugiego widać było skrobię a nie tylko wodę, jak to jest w przypadku irlandzkich ziemniaków. 
   I tak leniwie mija sobie niedziela.....







wtorek, 30 października 2012

Halloween



Halloween, to jedna z tych najbardziej kultywowanych celtyckich tradycji w Irlandii. Zrodziło się tutaj a do USA zawędrowało wraz z emigrantami w XIX wieku. Obchodzone jest 31 października. 
Kiedyś noc Wszystkich Świętych uważana była za granicę pomiędzy jasną i ciepłą a ciemna i zimną porą roku. Granica pomiędzy latem a zimą. Czas w którym duchy miały możliwość przechodzenia z jednego do drugiego świata. Moment połączenia świata żywych i umarłych. Wierzono, że duchy, które jeszcze nie znalazły swojego miejsca, błąkają się po ziemi i szukają ciepłych domów w których mogły by postraszyć przez następny rok. Celtowie rozróżniali duchy dobre i złe. Te pierwsze czcili i gościli w domach a te drugie wypłaszali poprzez rytualne tance, zamykali także domy przed nimi, gasili światła i siedzieli po ciemku aż do świtu. Ubierali najgorsze łachy by nie spodobać się błądzącym duchom, by duch powracający z zaświatów nie poznał żywego człowieka i nie zechciał zabrać ze sobą. Dzisiejsze przebieranie się jest właśnie taką namiastką tamtej tradycji.  Kiedyś palono ogniska a dziś symbolem tego jest światło lampionów.
Sama nazwa święta pochodzi najprawdopodobniej od słów: All Hallows Evening oznaczających w języku angielskim wigilię Wszystkich Świętych. 
Dzisiaj Halloween obchodzone jest głównie przez dzieci i młodzież i ogranicza się do barwnych imprez młodzieżowych oraz wędrówek od domu do domu z "trick on treat", czyli "słodycz albo psikus". Cała Irlandia ustrojona jest w różnego rodzaju potwory, straszydła i zmory.
Inne symbole, to wydrążona czarna rzepa, bądź częściej dziś dynia z zapaloną świeczką w środku. Dynia symbolizuje osobę, która zmarła a zapalona świeczka ma wskazywać drogę powrotną w tym dniu. W domu w Halloween nie zamiata się podłogi, co by nie zamieść  duszy, która nas odwiedza i  zostawia się porcję jedzenia dla dawnego mieszkańca.
   Nie należy porównywać tego święta z naszym Świętem Zmarłych, to jednak inny dzień, inne święto i całkiem inna tradycja,  ale obcokrajowcy szybko przyzwyczajają się do tutejszych klimatów. Kościół Halloween w Irlandii nie piętnuje, co więcej w ostatni dzień szkoły wszyscy łącznie z nauczycielami przychodzą przebrani a przecież większość szkól jest tutaj katolicka.
Kościół katolicki w Polsce grzmi, że to kult szatana a Irlandia się bawi nieświadoma komu cześć oddaje....dziwne, że nikt tego nie uzmysłowił tutejszym biskupom.
No i nie zapominajmy, że Halloween, to teraz też niezły biznes. 






piątek, 26 października 2012

"Ludzie mówią, że życie to jest to, ale ja wolę sobie poczytać" Cycero

  
 Tak sobie narzekałam i narzekałam, że nie mam już co czytać, to się zawzięłam, poszukałam w necie i oto stoi przede mną stosik książek może i nie nowych, ale za to mam nadzieję ciekawych (wybór był niewielki). Lektury z gatunku lekkie, łatwe i przyjemne, babskie czytadła Grocholi i Szwaji, gdzie tej pierwszej daję szansę, bo nigdy mnie do jej książek nie ciągnęło, ale filmy na podstawie tychże książek a owszem lubię. Za to drugą kocham za poczucie humoru. Jest też i coś cięższego William P. Young i Pearl S. Buck a także "Plastusiowy pamiętnik" w którym moja córcia zakochała się od pierwszego słowa. Wprawdzie miała nadzieję, że to książka do nauki czytania, ale ja nie bardzo chcę wprowadzać jej czytanie po polsku przed tym nim nauczy się czytać po angielsku. Mam jeszcze schowaną"Akademię Pana Kleksa", jednak tę książkę trzymam na jej urodziny. I jeszcze w kuchni zadomowił się Jamie Olivier mój guru sztuki kulinarnej....niestety lubię go tylko oglądać a niekoniecznie gotować wg jego przepisów, kuchnia angielska nie należy do moich ulubionych. Zatem czytania mam na jaki miesiąc z hakiem:)
   A co w tym wszystkim robi krasnoludek uważany przez większość za kicz nad kicze?
Ano zrealizowałam kiedyś swoje marzenie z dzieciństwa, bo marzenia przecież się spełniają:)
Dawno, dawno temu, jak miałam jakie 5-6 lat byłam na odpuście wiejskim, dużo straganów z dewocjonaliami, jakimiś zabawkami i słodyczami a wśród tego stał sobie właśnie gipsowy krasnoludek. Jak go zobaczyła, to go chciałam mieć, niestety nie był do kupienia, zresztą kto by zrozumiał moją miłość do krasnoludka. Potem już na każdego napotkanego gipsowego krasnoludka patrzyłam z sentymentem. Aż do momentu, kiedy to pojechaliśmy tutaj do centrum ogrodniczego i moja córcia tez zapragnęła mieć takiego krasnoludka a co jaka matka taka córka. I od tamtej pory krasnoludek stoi nie w ogrodzi, czy na balkonie, ale w naszym salonie ( mam nadzieję, że obrońcy praw krasnoludków nie wezmą tego jako gwałt na wolność jednostki). Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, ze od zawsze lubiłam wszelkiego rodzaju rzeźby. Już jako maluch chodziłam do kościoła, bo tam tyle tego było, że aż dech zapierało, a ja siedziałam i marzyłam o tym jak to się bawię małymi aniołkami, jak przestawiam te duże postacie świętych, msza mijała szybciej niżbym chciała. Za to w wieku szkolnym zakradałam się do muzealnego ogrodu zamkniętego dla zwiedzających, bo tam takich rzeźb, tylko uszkodzonych, było pełno. 
No cóż każdy jakieś skrzywienie ma:)

piątek, 19 października 2012

Autumn

Za oknem złota jesień, może nie tak piękna jak polska, ale swój urok ma i szkoda, że słońca brak.
Jeszcze nie dopadła mnie jesienna melancholia, jeszcze wiatr nie wciska się w każdą szczelinę domu, ba nawet ostatnimi czasy jakoś nie wieje, ale... słońca nie ma. 
W domu też nie czuć jeszcze wszechobecnej wilgoci, nawet deszcz jakoś z rzadka pada, jednak...słońca nie ma.
Za to jesienią Irlandia pięknie pachnie wilgotnym lasem, dymem z komina, wiatrem, deszczem, tylko nie.... słońcem.
Dużo czasu spędzam teraz w domu. Pola zakaszlana od tygodnia nie chodzi do szkoły i tak sobie siedzimy i nic nie robimy a im więcej czasu spędzam na nicnierobieniu tym mniej chce mi się robić cokolwiek. W TV wciąż to samo, czyli nic, jakoś trudno mi trafić na książkę, która by mnie zainteresowała, czyli czytanie też mnie nie wciąga, co więcej wygląda to mniej więcej tak:
  http://demotywatory.pl/3904622/Na-pewno  
W internecie jakoś tez nie mam za czym patrzeć, pisać nie mam o czym, nawet na maile jakoś brak mi weny twórczej. 
Zatem co robię całymi dniami? 
Nie wiem, jakoś czas przepływa mi między palcami a ja nawet nie próbuję go łapać. 
Przyszła jesień, czas zachwytu kolorami natury, jedyna pora roku kiedy to liście zamiast wisieć nam nad głową leżą pod nogami i tak jak w życiu raz na(d)...raz pod....

czwartek, 11 października 2012

Zumba

   Dopadła mnie wczoraj Zumba (brzmi jak lumbago) a raczej, to ja ją dopadłam ale to ona mnie pokonała. Juz zapomniałam jaką frajdę może dawać taniec, nawet wtedy, gdy jest się zdrewniałym jak Pinokio, a że"Pinokio był z drewna i się nie łamał", to ja też się nie poddaję.
Oj nie było lekko, ale dałam rade i chce więcej.  Ja zapisałam się na Zumba Dance a mój mąż idzie na kurs nurkowania i śmiejemy się, że chyba nas dopadł kryzys wieku średniego:) I nie jest nam przykro, że pewnych rzeczy nie robimy razem, każdy potrzebuje jakąś przestrzeń tylko dla siebie.
   Tak na prawdę, to wybór jest niewielki w tym kraju albo depresja albo alkoholizm a wszystko można zwalić na pogodę. Na szczęście żadna z tych opcji nam nie pasuje i szukamy ratunku w innych klimatach.



czwartek, 4 października 2012

    Jeszcze rok temu byłam w zawieszeniu, nie wiedziałam, gdzie jestem "u siebie", nie czułam tego. Już nie w Polsce a jeszcze nie w Irlandii. Tamte realia już mnie nie dosięgały a te jeszcze odbierałam jak bajkę, przygodę, ale nie szarą codzienność. Dzis, czytając maila od przyjaciółki z Polski, pomyślałam, że tu jest moje miejsce. Nie czuje tamtych klimatów, nie wiem, co to brak czasu, pęd za czymś, nie pamiętam jak to jest robić kilka rzeczy na raz, nawet praca zawodowa jak na razie mnie nie dotyczy, zresztą jeszcze nie wiem, co bym chciała tu robić, ale wiem, że to co robiłam w Polsce nie wróci, dyplomy głęboko na dnie szuflady pochowałam, zawodowo się już spełniłam tam, teraz potrzebuje czegoś nowego tu. 

poniedziałek, 1 października 2012

Zabili Mikołaja

 
Oglądam sobie Fakty na TVN i właśnie podają informacje o Pussy Riot i jakaś rosyjska kobietka wypowiada się, że powinni je ukarać, bo tacy jak one zabili cara Mikołaja (to tak w skrócie), na co moja córcia, która w tym czasie coś tam sobie rysowała, z przerażeniem w oczach pyta:
- ZABILI MIKOŁAJA???
No i się musiałam natłumaczyć, że Mikołaj Mikołajowi nierówny a "nie jednemu psu na imię Burek".
Była to chwila grozy w życiu mojego dziecka.

wtorek, 25 września 2012

Jak dobrze wstać skoro świt . . .

Wczesny ranek, a właściwie środek nocy:)
- Kochanie sprawdź, która godzina - to mój mąż
- 6:15 - mówię a myślę: o pewnie się ucieszył, że dopiero 4, jeszcze ma dwie godziny snu
- Chyba nie nastawiłaś budzika
Zerkam jeszcze raz na zegarek, bo zapamiętałam, że 4 a więc o co mu chodzi.... a tu
- No, nie nastawiłam... 6:16
Ja tam nie zaspałam, dzieci mają na 9:00 do szkoły:)






      A odnośnie czasu, to w Irlandii nie mówi się 13, 14, 21 tylko 1 pm, 2 pm, 9pm (post meridiem) a do południa jest 10am, 11 am (ante meridiem).

niedziela, 23 września 2012

jesli hula, no to hoop

   Dostałam ostatnio maila od koleżanki, że ona kręci, oj kręci i to mocno - hula hoopem. Do własnych nóg się nie czepiam, twarz, też jest ok i tylko talię mi ktoś ukradł, ba nawet jakas nadwyżka by się znalazła. W prawdzie od "dobrobytu" głowa nie boli, ale poczytałam, pomyślałam i doszłam do wniosku, ze może mi też się takie kręcenie spodoba, przecież hula hoop, skakanka, rower i wrotki, to całe moje dzieciństwo. Jazdy na rowerze się nie zapomina, to może i hulanie działa tak samo. Ruszyłam w miasto na poszukiwanie i niestety zonk, sklepy sportowe w liczbie dwa nie mają, jest jeszcze outlet sportowy i tam jedno takie olbrzymie, ale cena dosyć wysoka a jak się nie wie, czy aby na pewno się chce, to troszkę szkoda inwestować, poszłam zatem do

środa, 19 września 2012

nie tylko wiedzieć, ale jeszcze rozumieć


Rozpoczął się kurs angielskiego. Myślałam, myślałam i wymyśliłam, że jednak pójdę ponownie na pierwszy poziom. Nie potrzebuję lecieć z materiałem, nie zależy mi na papierku, ja chcę rozumieć, co do mnie mówią i chcę by i mnie rozumiano. 
W zeszłym roku gdy zaczynałam kurs, to siedziałam jak na przysłowiowym tureckim kazaniu i tylko dzięki uprzejmości innych byłam w stanie coś pojąć. Teraz już troszkę rozumiem,

wtorek, 11 września 2012

dopóki idę żyję


   Są słowa, które pojawiają się i szybko znikają, nie znaczą nic i nikt im znaczenia nie nadaje, ale są tez i takie, które zostają w nas na długo, bo trafiły w naszą wrażliwość. Jest wiele cytatów, które lubię, wiele fragmentów wierszy, które pamiętam i wiele mądrości tych nie moich. Zazwyczaj jest to słowo pisane, czasem jakiś fragment piosenki zostaje przy mnie na dłużej, ale rzadko trafia do mnie słowo mówione, choć przecież radio jest stałym gościem w moim domu (czy może być coś takiego jak stały gość, przecież jeśli stały, to już nie gość, to raczej domownik). Jakis czas temu w radiu był wywiad z paraolimpijką Jagodą Polasik i właśnie podczas tej audycji padło coś co chciałabym zapamiętać. Nie potrafię przytoczyć dokładnie fragmentu rozmowy, zatem nie będzie to cytat a jedynie

wtorek, 4 września 2012

Muszę, powinnam, chcę

   Pierwszy dzień szkoły i od razu człowiek lepiej się czuje. Wreszcie wyszłam z "jaskini" a co za tym idzie  "rozmowna" się zrobiłam. Najpierw dwa! zdania z nauczycielką Poli, następnie musiałam zwolnic Igora z lekcji i udało mi się za pierwszym razem, tzn ktoś mnie wreszcie zrozumiał:) no i wizyta u dentysty, tu ograniczyłam się do aktywnego przytakiwania. Jak nic gaduła ze mnie:)
O nie, nie kpię z siebie, wręcz przeciwnie jestem dumna jak paw, że idę między tubylców.
    Wychodzi na to, ze jednak dobrze jest coś "musieć", bo gdy człowiek nie musi, to

piątek, 31 sierpnia 2012

przeczytane


 Po "Kwiaty na poddaszu" Virginii C. Andrews sięgnęłam po przeczytaniu wielu pochlebnych recenzji. Temat wydaje się absurdalny, szokujący, ale jak się popatrzy trochę na programy informacyjne w TV, to nagle okazuje się, ze właściwie wcale nie musi być to fikcja literacka.
Na początku jest rodzinna sielanka, którą burzy śmierć  głowy rodziny. Dzieci wraz z matką przenoszą się do domu dziadków i tu zaczyna się horror. Mamy zatem wyizolowanie, zakazaną miłość i dziwne relacje rodzinne. Książka momentami jest drażniąca a nawet odrażająca, pogrywa na emocjach czytelnika, a z drugiej strony niesamowicie trzyma w napięciu.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Gdzie to ja w tym roku nie byłam

Koniec wakacji, czyli czas podsumowań
W tym roku nie polecieliśmy do Polski
dlatego, że.......
Nie polecieliśmy też do Hiszpanii 
ponieważ.....
Irlandia Północna przeszła nam kolo nosa 
gdyż.....
A na pokazy lotnicze w Bray również się nie wybraliśmy
bo.......
Na koniec nie pojechaliśmy do Dublina na paradę żaglowców
bowiem....
No to teraz możemy zacząć planować następne wakacje.
hmmm ciekawe, gdzie w przyszłym roku nie pojedziemy :)))



piątek, 24 sierpnia 2012

Ulica marzycieli

    Czego mi brakuje w Irlandii? Jednego na pewno - swobodnego dostępu do księgarni. Tego, że można wejść, dotknąć, przewertować, przeczytać fragmenty, powąchać - chociaż to ostatnie i tak mi się zdarza w irlandzkiej księgarni:). Chodzę przeglądam, wchłaniam zapach, ale....ale nie czytam. Oj jeszcze dużo wody upłynie nim będę mogła czytać po angielsku a jak na razie ograniczam się do bajek. Wprawdzie mam tu bibliotekę 
w której jest cały regalik polskich książek, ale niestety, to co ciekawe już przeczytałam, zostało, to co na pierwszy rzut oka mnie nie pociąga. Może i owszem zostały jeszcze jakieś nieodkryte perełki, ale to już nie to samo, gdy samemu można szukać tytułu jaki interesuje a nie czytać, bo jest.
"Ulica marzycieli", to książka napisana przez Irlandczyka Roberta McLiam Wilsona. 

wtorek, 21 sierpnia 2012

Trudny żywot rodzica

     
    Staram się nie ograniczać dzieci własnymi lękami, ale moja bujna wyobraźnia czasem rozkręca się  ekstremalnie na trzy pokolenia w przód. Pierwsza sytuacja jaka pamiętam, to gdy Igor zaczął piąć się w górę, oczywiście nie chodzi tu o karierę a jedynie o drabinki, wówczas to zaciskałam zęby i powstrzymywałam własne ręce, by go nie chwycić w matczyne kleszcze. Następnie  odwracałam głowę, gdy wspinał się na drzewa no a potem....potem znalazł się poza zasięgiem mojego czujnego wzroku.  W tym roku dostał wymarzonego BMX-a no a ja  próbuje sobie wmówić, że tylko zjeżdża po schodach, no bo przecież te wszystkie filmiki na YouTube ogląda tak tylko z nudy. Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal a fakt jest taki, że do tej pory jest w jednym kawałku

środa, 15 sierpnia 2012

rocznicowo

To już 14 lat jak padło sakramentalne 'TAK"   
i sama nie wiem długo to czy krótko, 
więcej niż 1/3 mojego życia a jeszcze mniej niż połowa:)
Dalej są marzenia, plany i to zauroczenie,
"i żeby to zauroczenie
ująć w banalnie wielkie słowa,
żeby się sobą pozachwycać,
żeby się sobą... rozkoszować"



sobota, 11 sierpnia 2012

Inne nie znaczy gorsze

  

  Łapię się na tym, że coraz mniej rzeczy mnie tu zadziwia, wszystko staje się takie normalne, codzienne, a przecież na początku pobytu wszystko mnie zaskakiwało: ludzie z ich codziennym "Hello" i uśmiechem, pastwisko za oknem w centrum miasta, brak komunikacji miejskiej, dwa

czwartek, 2 sierpnia 2012

ach, spij kochanie...


- Pola, myj zęby i już czas spać.    
- Ale ja nie chcę spać.
- To myj zęby, a ja pójdę za ciebie spać.
- I będziesz spała w moim łóżku?
- Tak.
- A gdzie ja będę spała?
 - Ty nie będziesz spała.
- W ogóle?
- W ogóle.
- Juz nigdy?
- Nigdy.  
- Ale ja chcę spać.
- To myj zęby i do łóżka.


                                         

poniedziałek, 30 lipca 2012

irish food, czyli jak ugotowac ziemniaki i się nie wk.........ć

    

  Ot taka prosta rzecz, gotowanie ziemniaków, co za trudność obrać, zalać woda, posolić, ugotować i zjeść ze smakiem. A jednak, na początku mojego pobytu to urosło do rangi problemu,
no tak:
obrać -zgadza się
zalać wodą- tez
posolić- jakżeby inaczej

czwartek, 26 lipca 2012

klimatycznie

  
 O pogodzie w Irlandii już pisałam, ale wychodzi na to, że tu gdzie mieszkam pogoda jest tak na prawdę ekstremalna. Miasteczko leży pomiędzy dwoma jeziorami, które sciągają chmury deszczowe w myśl zasady: woda przyciąga wodę, a gdy już złapią taką chmurkę, to nie puszczą, aż ta nie odda całej wody. Efekt taki, ze 

sobota, 21 lipca 2012

"Róża"

   "Róża", to film, który mnie przeraził, przerósł i przekonał, że nigdy nie było mi tak źle jakby mogło być, gdybym urodziła się w innym czasie i w innym miejscu. Jak, to jest, gdy Polacy nie uważają cię za Polaka a Niemcy za Niemca, ot Mazur po prostu. Głód, gwałt, przemoc, szaber a także  wszystko, to co może zrobić człowiek w swojej nieludzkiej naturze. Właściwie, to jak najbardziej ludzkiej choć nie ma tu mowy o człowieczeństwie, bo przecież żadne zwierze nie jest aż tak okrutne. "Ludzie ludziom zgotowali ten los" można by rzec za Nałkowską. Na szczęście, jak to w takich filmach bywa, jest i iskierka dobra. Film warty oglądnięcia.