Rozpoczął się kurs angielskiego. Myślałam, myślałam i wymyśliłam, że jednak pójdę ponownie na pierwszy poziom. Nie potrzebuję lecieć z materiałem, nie zależy mi na papierku, ja chcę rozumieć, co do mnie mówią i chcę by i mnie rozumiano.
W zeszłym roku gdy zaczynałam kurs, to siedziałam jak na przysłowiowym tureckim kazaniu i tylko dzięki uprzejmości innych byłam w stanie coś pojąć. Teraz już troszkę rozumiem,
ale jednak więcej wiem, co do mnie mówią niż rozumiem. Jaka jest różnica pomiędzy "wiem" a "rozumiem", ano taka, że jak byłam z synem na prześwietleniu szczęki i pielęgniarka już po wszystkim mówiła i mówiła, to jedynie zrozumiałam, że w którymś momencie pyta, kiedy mamy wizytę u dentysty a dalej już po prostu wiedziałam, że dentystka na wizycie nam powie, co wyszło na zdjęciu i co z tym dalej. Ja wiedziałam, że to mówi, bo ileś tam lat doświadczenia mi mówiło, że pielęgniarki nigdy nie informują o wynikach badań itd. Gdy potem upewniłam się pytając Igora, czy właśnie to mówiła pielęgniarka, to mój syn ucieszył się, że w końcu mama rozumie, co się do niej mówi. Niestety nie, nie rozumiałam, ja wiedziałam. Próbowałam, to objaśnić Igorowi, ale tego to on na razie nie jest w stanie pojąć, bo właśnie brakuje mu tego doświadczenia jakie ja posiadam. On musi słyszeć by wiedzieć, ja wiem nim usłyszę.
A co do kursu angielskiego, to upewniłam się, że to właściwa decyzja, bo teraz, gdy Doris mówi ( nie jest Irlandką tylko Kanadyjką, co tez ułatwia, bo mówi wyraźnie) ja już zaczynam rozumieć i teraz to ja mogę tłumaczyć co i jak tym, co jeszcze nie rozumieją. A na kursie poza fundamentem w postaci Polaków i Litwinów jest też Chinka, Hinduska i Serbka. Ja by się integrować siedziałam koło Chinki i Litwinki, radziłyśmy sobie mówiąc trochę po rosyjsku, trochę, po angielsku no i ręce też były przydatne:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz