Na kursie angielskiego dostaliśmy któregoś razu tekst o Dublinie i na jego podstawie mieliśmy napisać cos o swoim rodzinnym mieście. Był tam taki fragment, ze ludzie w Dublinie sa bardzo przyjaźni i tak sie zastanawiałyśmy z koleżanką, jak jest u nas? W koncu ona napisała, ze ludzie u niej są czasami przyjaźni a mi sie wydaje, ze i tak to było na wyrost. I nie chodzi mi tutaj o stosunki między znajomymi, ale o bycie między obcymi, badz
takimi ktorych zna sie tylko na "dzień dobry". No i tu juz sie zaczyna ta róznica. W Irlandii wystarczy na kogos popatrzec by usłyszeć "Hello! How are you". I nikt sie nie zastanawia skąd zna tę osobę, bo oczywistym jest, ze wcale jej nie zna. Ot takie powitanie na ulicy, bo sie kogos mija, a przeciez do wystarczający powod, by sie przywitać. Probowałam kiedys wytlumaczyc Poli, że do dorosłych Polaków powinna mówić "Dzień Dobry", bo ona tak prosto z mostu "Czesc". A ona mi na to, że "Dzien Dobry, to sie mówi do tych, których sie nie zna a ona tego pana zna, bo to tato jej kolezanki".
takimi ktorych zna sie tylko na "dzień dobry". No i tu juz sie zaczyna ta róznica. W Irlandii wystarczy na kogos popatrzec by usłyszeć "Hello! How are you". I nikt sie nie zastanawia skąd zna tę osobę, bo oczywistym jest, ze wcale jej nie zna. Ot takie powitanie na ulicy, bo sie kogos mija, a przeciez do wystarczający powod, by sie przywitać. Probowałam kiedys wytlumaczyc Poli, że do dorosłych Polaków powinna mówić "Dzień Dobry", bo ona tak prosto z mostu "Czesc". A ona mi na to, że "Dzien Dobry, to sie mówi do tych, których sie nie zna a ona tego pana zna, bo to tato jej kolezanki".
Tak bycie mama szesciolatki bywa trudne:)
Irlandczycy, to jeden z już nielicznych narodów, który ze sobą rozmawia i to tak jak w przypadku powitania, nie trzeba się wcale znać. Do tego ten wszechobecny uśmiech, tutaj nie widuje się ludzi z tzw fochem na twarzy"bo zły dzień". W prost przeciwnie ludzie się do siebie uśmiechają. Uśmiecha się sąsiad, obcy przechodzień, zmęczona pani ekspedientka, nauczycielka w szkole, policjant. Doskonale, to procentuje na starość, bo starsi ludzie maja takie spokojne, łagodne, uśmiechnięte twarze. Spokój, to na pewno ich narodowa cecha.
Tak, życie w Irlandii jest łatwiejsze, ale przecież nie zawsze tak było a mimo, to wykształcili oni w sobie szereg cech, których można im tylko pozazdrościć.
Samochodami po mieście jeżdżą dużo wolniej, pewnie wynika to tez z tego, ze są prawie same ronda, ale i tez z uwagi na pieszych, którzy traktowani są jak święte krowy. Czerwone światło dla pieszego nie oznacza stop, a jedynie uwaga, a co za tym idzie nikt nie czeka aż się zapali odpowiedni kolor, tylko przechodzi na druga stronę. Co więcej samochód potrafi się zatrzymać na pasach choć sam ma zielone, no ale uprzejmość nade wszystko. Klakson służy jedynie do pozdrawiania się a już na pewno nie do upominania niesfornych pieszych. Policja również nie reaguje na takowych, co więcej widziałam policjantki przechodzące na druga stronę przez środek ronda, choć światła były kilka metrów dalej. Nie, policja, zwana tu gardą, nie jest od pilnowania pieszych, co najwyżej może upomnieć kierowcę.
Podoba mi się znak "uwaga bawiące się dzieci". W Polsce, co najwyżej można zobaczyć "zakaz gry w piłkę". Zresztą cierpliwość do dzieci maja anielską, nikt nie zwróci tu uwagi, ze dziecko źle się zachowuje w sklepie, ze rusza jakieś rzeczy, ze biega po kościele, ze gra w piłkę na parkingu. Nawet dziecko w pubie nie dziwi nikogo. Rodzic tez człowiek.
W sklepie pani usmiechnieta i niewazne, ze to juz ktoras z kolei godzina jej pracy. Do tego, jak chcesz cos zareklamować, to zaden problem wystarczy paragon. Pani w sklepie nie wola kierownika, nie probuja wmowic nam, ze buty sie rozkleily, bo nie umiemy w nich chodzic, nie czekamy na decyzje producenta tylko od reki mamy zalatwiona reklamacje. A gdy nie mamy paragonu, to co wtedy? Ano nic, po prostu nie ma zwrotu gotówki a jedynie mozliwosc kupna w tym sklepie za taką samą sumę. Hasło "klient nasz pan" jest tu rozumiane dosłownie.
A gdy mowę do kogoś, ze czegoś nie zrozumiałam, to tez nie problem, tłumaczą cierpliwie tak długo aż zrozumiem. I nie odnoszę wtedy wrażenia, że przecież moim obowiązkiem jest znać język kraju w którym żyję, dla nich to wszystko jest "no problem". Zresztą język polski, to drugi najpopularniejszy język na wyspie. Dużo dokumentów mają już przetłumaczonych na polski, prawo jazdy tez można zdawać(część teoretyczną) po polsku, nawet spis ludności dostałam form po polsku.
I jeszcze jedno, czy jest drugi taki kraj, gdzie rzecz pozostawiona sama sobie nie zmieni właściciela? Tutaj jest to realne. Zagubiony telefon wraca jak bumerang, niezamknięty samochód jest tylko niezamkniętym samochodem a pozostawioną torbą na tylnym siedzeniu w takim niezamkniętym samochodzie pod supermarketem i tak sie nikt nie zainteresuje (sprawdzone). Wyjeżdżając na wakacje nasze auto stało 3 tygodnie pod domem właśnie niezamknięte i nikt go nie chciał. Pozostawiając otwarte okno na parterze jest się narażonym głównie na zalanie mieszkania przez deszcz. Czy to znaczy, że nie ma tu złodziei, pewnie są jak w każdym innym kraju, ale jakos tego nie czuć.
A na koniec polityka prorodzinna. W Polsce, masz rodzinę, dzieci, twój problem, radz sobie jak potrafisz. Tutaj, masz rodzinę, super, państwo ci pomoże, nie zostaniesz sam.
A może tutaj tak jest, bo niebo blisko ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz